poniedziałek, 12 grudnia 2011

Nie ufajcie firmom PR bez bloga ;)

Dla firmy działającej w branży PR, a więc sprzedającej efekty pracy szarych komórek „ludzi od komunikacji”, blog powinien być czymś naturalnym, a nawet obowiązkowym. Umiejętność dokonywania syntezy i analizy, sprawne przelewanie słów i myśli na „papier”, a także poczucie humoru powinny być jednym z głównych argumentów za podjęciem współpracy.

Kupując samochód – sprawdzam silnik (i kolor nadwozia), szukając mieszkania – analizuję rozkład, powierzchnię i lokalizację. Natomiast wynajmując agencję PR do reprezentowania interesów mojej firmy chcę przede wszystkim wiedzieć, czy ci ludzie potrafią myśleć, czy potrafią pisać i jakie są ich poglądy na komunikację.

Blog firmowy służy do prezentowania przemyśleń i pomysłów pracowników, a przez to do budowania wizerunku organizacji. Dla nas ważna jest też rola edukacyjna – na blogu Multi Communications nie publikujemy akademickich dysertacji, ale opisujemy te elementy naszego profesjonalnego życia, z którymi spotykamy się na co dzień . Jeżeli komuś nasz wpis przydał się w pracy lub na studiach – to świetnie.

Bloga nie pisze się z przymusu lub „bo tak wypada”. Pisze się go z własnej, wewnętrznej potrzeby, szukając wszędzie inspiracji. Mogą być to podróże, jedzenie truskawek lub pytania zadane przez dziennikarza. Nie zamierzamy mieszać się w politykę ani w religię. Nie zamierzamy też nikogo obrażać ani deprecjonować. Również nie planujemy za pomocą bloga sprzedawać naszych usług, gdyż od tego są inne kanały. Ale jeśli ktoś zechce spotkać się z nami, bo podobają mu się nasze przemyślenia i pomysły, a my wydajemy się być interesującymi ludźmi, to uznamy blog Multi Communications za pełen sukces.

Do tej pory, na blogu Multi Communications publikowało siedmiu autorów - jedni mniej, drudzy bardziej regularnie. Cały czas jesteśmy otwarci na teksty nowych autorów, ale nie jest to obowiązkiem pracowników – raczej przywilejem. Przyjęliśmy dwie zasady – piszemy o kwestiach komunikacyjnych oraz nie nudzimy. Ponieważ jesteśmy w sieci PRGN dbamy również, żeby w angielskiej wersji naszej strony znalazły się tłumaczenia naszych wpisów. Cieszą nas wszystkie sygnały o odbiorze naszych tekstów – zarówno z Polski, jak i całego świata.

Jeżeli miałbym wskazać na minusa bloga Multi Communications, to jest to czas, jaki pochłania jego przygotowanie.

Dobre teksty, jak wino, wymagają pasji twórcy oraz czasu. 

Wpis powstał jako wypowiedź dla Proto.pl na temat blogowania przez agencje PR


Wpis po raz pierwszy publikowany w serwisie www.multipr.pl

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Czar czarnych kropek

Anegdota mówi, że Leonid Breżniew (Gensek, czyli pierwszy sekretarz KPZR – dla tych którzy nie wiedzą lub zapomnieli) otwierając olimpiadę w Moskwie w 1980 roku zaczął tak:

- O…. o… o… o..

- Towarzyszu, tego się nie czyta, to symbol olimpijski – podobno podpowiedział mu ktoś. Czy ten ktoś skończył w gułagu – tego nie wiemy.

Jednak śmiało możemy powiedzieć, że Lonia w ten sposób przyłączył się do jakże teraz popularnego nurtu zakodowywania i odkodowywania informacji zawartych w obrazkach.

Tak naprawdę idea zapisywania informacji w obrazku – kodzie – ma już blisko 80 lat i rozpoczęła się w Ameryce. Od samego początku była związana z ułatwianiem i przyśpieszeniem ewidencjonowania towarów, przede wszystkim w kasach sklepowych (i takie jest dalej najpopularniejsze zastosowanie kodów paskowych na świecie).

35 lat temu powstał Europejski System Kodowania Towarów EAN (European Article Numbering). A pod koniec XX wieku został on scalony z systemem amerykańskim.

Trudno sobie dziś wyobrazić fragment rzeczywistości bez kodów paskowych – poczta, dobra masowe, komputery, motoryzacja, zaproszenia na eventy – wręcz nie da się obejść się bez danych zakodowanych w czarnych i białych polach. Szybko, schludnie i wygodnie.

Japońska firma d-barcode.com potrafi nawet dołożyć do czarnych kresek i białych pól odrobinę szaleństwa i stworzyć symbol nie tylko użyteczny, ale będący atrakcyjnym elementem opakowania.

Jednak z przyrostem danych i wzrostem mocy urządzeń przetwarzających informacje okazało się, że ciąg kilu – kilkunastu cyfr nie wystarcza do przekazywania zbyt dużej liczby informacji. Poza tym – co właściwie oznaczają oznaczają te kreski? Ktoś musi komuś przydzielić pulę kodów, ktoś musi je zgłosić itp. Dużo ktosiów, dużo problemów.

Wraz z rozwojem ręcznych (kieszonkowych) komputerów multimedialnych z dodatkową funkcją połączeń głosowych (tzw. telefonów komórkowych) okazało się, że można zrobić kod kreskowy niezależny od organizacji, koterii i układów. Kod QR sam w sobie zawiera informacje – dane kontaktowe, czysty tekst, współrzędne, adres strony www lub adres email. Każdy może sobie wygenerować ten kod i (prawie)każdy może ten kod oczytać.

Możliwości komunikacyjne dwuwymiarowych kodów paskowych są nieskończone – od umieszczania danych na wizytówkach, które skanuje się i zapisuje bezpośrednio w pamięci telefonu, przez informacje, będące rozszerzeniem plakatu, ulotki lub opakowania (skanujesz i przenosisz się na stronę internetową). Można też umieścić przy adresie znacznik położenia, a telefon z nawigacją sam doprowadzi nas do celu!

Potencjał kodów QR jest ogromny, a wykorzystanie, zwłaszcza w Polsce, ograniczone… Ciągle więc firma, która będzie miała pomysł na wykorzystanie i skomercjalizowanie go powinna zarobić sporo pieniędzy.

Na miejsca, gotowi, start!




Tekst opublikowany wcześniej w serwisie www.multipr.pl

poniedziałek, 17 października 2011

Firma zawsze jest w kryzysie, ale nie zawsze o tym wie

Tak jak jadąc samochodem kierowca spodziewa się,  że ktoś może mu wyjść przed maskę, a pojazd przed nim nagle zahamuje, tak przedsiębiorca powinienbyć przekonany, że kryzys w jego firmie prędzej lub później wydarzy się.

Co mała i średnia firma, która nie ma swojego działu komunikacji/public relations może zrobić?

  • Przygotować się i zrobić plan podstawowy na wypadek kryzysu. Należy więc odpowiedzieć na podstawowe pytania: gdzie może tkwić źródłokryzysu, czego może dotyczyć oraz kogo może dotknąć – jednym słowem zebrać jak najwięcej informacji.
  • Spisać listę kontaktów ze współpracownikami, kontrahentami, wszelakimi partnerami biznesowymi i osobami związanymi z firmą – które mogą być jakoś z kryzysem związane.
  • Ustalić kto ma prawo (i kto nie ma prawa) się wypowiadać w takiej sytuacji. Często najlepszą osobą do udzielania informacji nie jest, paradoksalnie, prezes i to z kilku powodów. W czasie kryzysu prezes ma inne ważne zadania i tym bardziej powinien koncentrować się na bieżącym zarządzaniu firmą, a wyznaczona przez niego osoba na komunikacji. Prezesi mają  tendencje do postawy, „zawsze wiemwszystko najlepiej”, co może dodatkowo rozgrzewać i tak zazwyczaj gorąca atmosferę w czasie kryzysu. I w końcu, jeśli w wypowiedzi zdarzy się jakieś przekłamanie, wtedy wina (w opinii odbiorców) spada na osobę od komunikacji, a nie na prezesa firmy.

A gdy kryzys się wydarzy… 

  • Należy rozpocząć od komunikacji, ale komunikacji z pracownikami. To oni jako pierwsi powinni wiedzieć co się stało i co władze firmy robią w tej sytuacji. Należy usiąść i wytłumaczyć im, co kryzys dla nich oznacza, bo pierwsze ich myśli dotyczą tego czy będą zwolnienia, lub czy firma nie obniży pensji. Dodatkowo pracownicy są osobami, które po pracy dyskutują o takim wydarzeniu z rodziną i znajomymi. To świetny sposób na rozprzestrzenianie  prawdziwych (bądź nieprawdziwych) informacji o kryzysie. Kluczowe jest więc wytłumaczenie załodze sytuacji, w jakiej znalazła się firma.
  • Następna jest komunikacja na zewnątrz – do wszystkich tzw. interesariuszy czyli klientów, kontrahentów, mieszkańców, dziennikarzy – wszystkich, których kryzys może dotyczyć.
Zarówno komunikacja do wewnątrz jak i na zewnątrz firmy polegać powinna na zbieraniu informacji, bieżącym raportowaniu, wyciąganiu wniosków i precyzyjnym przekazywaniu informacji. Jak często i szczegółowo firma powinna się komunikować z otoczeniem – zależy już od konkretnej sytuacji kryzysowej. To, co obowiązuje zawsze, to:
  • mówienie prawdy (co nie oznacza mówienia wszystkiego)  
  • zero dywagowania i zero gdybania (podawanie tylko informacji sprawdzonych) 
Kiedy kryzys uważa się za pokonany? Tak naprawdę, firma jest zawsze w kryzysie, tylko nie zawsze o tym wie. Dlatego kluczowe jest przygotowanie się i świadomość wagi komunikacji ze wszystkimi dookoła.

Tekst opublikowany 5.10.2011 w Pulsie Biznesu

poniedziałek, 3 października 2011

Nalewanemu alkoholowi w etykietę się nie patrzy

Ahmed spojrzał ze zdziwieniem:

- Z Polski jesteś? Nie chcesz wodka, rum, whisky? A gin?

Nie, dziękuję. Za każdym razem w Egipcie duże wrażenie robią na mnie barowe alkohole, tak zwane miejscowe. Czyli darmowe w opcji „All inclusive”. Goordon gin, Fineland Vodka, Barcadi rum, Jonny Wolker Whisky. Butelki, etykiety prawie jak oryginały. Prawie. Z dokumentacyjnego obowiązku spróbowałem kiedyś. Widzę nadal. I to jest chyba jedyna pozytywna strona tych alkoholi.

Poza tym… Na mój smak cztery alkohole powstały w tej samej kadzi, a dopiero przed butelkowaniem dodano do nich aromatu i barwnika. Coś, jakby landrynkę rozpuścić w średniej klasy bimbrze. Kilkanaście minut po otwarciu butelki aromaty ulatniają się i w każdy z alkoholi zaczyna smakować dokładnie tak samo. Choć słowo „smakować” jest w tym kontekście pewnym nadużyciem.

Ale obserwując bar doszedłem do wniosku, że opróżnienie jednej butelki zajmuje około 15 sekund.

- Tri łyski mnie podaj!

- Szest’ wodek, bystro!

I w tym chyba tkwi sekret – darowanemu drinkowi w markę się nie patrzy. Jest za darmo (to znaczy zapłacone wcześniej, w pakiecie), ma procenty, nie powoduje ślepoty – to należy pić. Tacy jak ja mogą pić piwo lub kupić bardziej markowe napoje w sklepie lub strefie wolnocłowej.

Co się stanie, jeśli kiedyś wielkie koncerny alkoholowe zaciekawią się trunkami typu Panasonix? Prawdopodobnie nic. W opcji „All inclusive” nie ważny jest smak, zapach czy marka. Ważne jest poczucie „za darmo” i „ile się chce”.


Zagadką jest więc dla mnie, po co ktoś zadaje sobie trud wymyślania marek brzmiących prawie jak oryginalne, drukowania etykiet i dobierania butelek? Taniej byłoby nalewać whisky, gin, rum i wódkę do większych baniaków. Oszczędność w transporcie, która i tak nie ma znaczenia dla klienta.

Ale pozory trzeba zachowywać. Dla lepszego samopoczucia turystów.

Na zakończenie lata - trochę ciepłych klimatów:


poniedziałek, 26 września 2011

Coca-cola: piwo, kawa i rum

One coca-cola, please – powiedziałem do Ahmeda. Ze znudzonym uśmiechem nalał mi ciemnej, gazowanej cieczy, znanej chyba na całym świecie, do firmowego, papierowego kubka. Oczywiście czerwonego. To, co odróżniało ten kubek od innych to napis – z jednej strony oryginalny, po angielsku. Z drugiej – po arabsku. Zimny, słodki i mokry napój świetnie ugasił pragnienie w klimacie zwrotnikowym. Na całe 15 minut.

Coca beer


Ponieważ minęła 10.00 zaczęto wydawać napoje z procentami. Pora na piwo – zdecydowałem. One beer, please. Cold! – Ahmed z takim samym znudzeniem sięgnął do nalewaka i po chwili podał mi złocisty, bąbel kujący napój z białą pianą na wierzchu. W papierowym kubeczku od Coca-coli.

Z zaciekawieniem zacząłem obserwować pracę przy barze. Stojąca za nim sterta czerwonych pojemniczków była imponująca i w podobnie imponującym tempie malała. Piwo, cola, tajemnicze płyny zwane przez miejscowych alkoholami (whisky, rum, wódka, gin), lody o różnych smakach – wszystko to trafiało do papierowych, czerwonych kubeczków. Kiedy zapas niepokojąco zaczął znikać, Ahmed wyjął z zaplecza kolejną, wielką paczkę. Co ciekawe, przez cały czas obok stały zwykłe, białe plastikowe kubeczki, które nie cieszyły się aż tak dużym powodzeniem.

Mimo upału, kolejnej dolewki i błogiego samopoczucia zacząłem się zastanawiać, czemu kubeczki Coca-coli cieszyły się taką popularnością. Oto moje trzy główne typy:


  1. Były papierowe, a więc biodegradowalne. Hotel, dbając o środowisko naturalne (o czym informował w łazience, w kontekście rzadszej niż codzienna wymiany ręczników) wolał używać tych właśnie kubków.

  2. Brand Coca-cola jest znany i rozpoznawany na całym świecie. Nalewając napoje i nakładając lody barmani podkreślali jakość podawanych produktów wspierając się popularną marką.

  3. Wakacyjny hotel to kilkadziesiąt nalewaków z napojami gazowanymi – przy kilkuset pokojach, tysiącach spragnionych gości liczba sprzedawanego koncentratu musi iść w potężnych ilościach. A do każdej beczki kontyngent kubeczków.

Będąc realistą doszedłem do wniosku, że na 95% chodzi o punkt trzeci. Zamówiłem kawę dla żony, dostałem czerwony kubeczek z ciepłym, aromatycznym napojem. Dodałem cukier, śmietankę i przestałem się dziwić.


wtorek, 20 września 2011

Ha, ha. Zabawne...

Publiczne wystąpienia tym się przede wszystkim różnią od prywatnych wypowiedzi w gronie bliskich osób, że należy uważać na słowa. I zwracać mocno uwagę na żarty. To, co rozbawi do łez wujka Zdzicha, podczas występu przed tłumem obcych osób może zabrzmieć dziwnie. Albo żenująco.

Pół biedy, jeżeli jesteśmy artystami, aktorami, Krzysztofem Globiszem.


Gorzej, jeśli za żarty lub wygłaszanie „śmisznych" opinii prywatnych biorą się amatorzy. Albo politycy.




Miało być w założeniu śmiesznie i ostro, pozostał niesmak i zażenowanie.

Przykładów nietrafionych wystąpień polityków, którzy starając się być zabawni, otarli się o śmieszność można mnożyć, pokazując przedstawicieli każdego ugrupowania. Mimo to, wielu idzie tą drogą…




Skąd więc taka chęć bycia zabawnym?

Z wielu teorii i powodów wybieram jeden, przekonanie, pewnie i słuszne, że poczucie humoru to wybitna oznaka inteligencji oraz, co ważne, udowadnianie, że jest się tak zwanym „równym gościem”.

Oto pięć rad, jak być zabawnym, a nie śmiesznym. Rad z życia, obserwacji i własnych doświadczeń:



  1. Nie improwizuj.
    Przygotuj każdy żart i stwórz sytuację, żeby go sprzedać.

  2. O ile to możliwe, żartuj z siebie.
    Wiele Twoich wad można uczynić dużo bardziej ludzkimi i sympatycznymi. Ale nie przesadzaj.

  3. Nie obrażaj.
    Nikogo. Nawet siebie. "Ostre numery" zostaw satyrykom. Albo na spotkanie w gronie najbliższych Ci osób.

  4. Nie staraj się na siłę.
    W skrócie: lepiej nie powiedzieć dowcipu i żałować, niż powiedzieć i żałować jeszcze mocniej.

  5. BĄDŹ ZABAWNY.
    Nic tak nie smuci jak nietrafiony żart. Głównym celem żartu jest rozbawienie publiczności. Jeśli masz obawy, że Ci się nie uda - patrz punkt 4.

- Rok temu moje poparcie wynosiło 30 procent, moi kandydaci zostali wycofani z Sądu Najwyższego, a mój wiceprezydent kogoś postrzelił – mówił kilka lat temu na Dorocznej Kolacji Korespondentów z Białego Domu prezydent George W. Bush. – Stare, dobre czasy. Westchnął. I dostał gromkie brawa.

Później dodał, że jego poprzednik, prezydent Bill Clinton opublikował liczące 10 tysięcy stron wspomnienia z Białego Domu. – Ja zastanawiam się nad kolorowankami – oświadczył.




Teksty był z pewnością pisany przez zawodowców. I o to właśnie chodzi – aby być przygotowanym jak najlepiej, w każdej sytuacji. I być autentycznie zabawnym. Wtedy dostajemy owacje od nawet najbardziej zajadłych przeciwników.

Na koniec – prezydent Obama prezentujący film ze swoich narodzin. Sam pomysł – świetny, ale przytyk na końcu do jednej ze stacji telewizyjnych – genialny!


wtorek, 14 czerwca 2011

Nie ma prime-time dla PR

Kiedyś przyznałem się do słabości, jaką jest oglądanie seriali. Głównie amerykańskich, choć mogą być i kanadyjskie. Przygotowałem dziś listę podstawowych typów głównych bohaterów - przegląd subiektywny:

  1. Maniakalny morderca przyznający się do socjopatii
  2. Lekarz socjopata
  3. Współczesna rodzina z wieloma problemami
  4. Fizycy teoretyczni (socjopaci)
  5. Wampiry, wilkołaki i demony (socjopatyczne)
  6. Łowcy demonów
  7. Prawnicy
  8. Policjanci (socjopatyczni albo jedzący pączki)
  9. Agenci oddziałów antyterrorystycznych (Counter Terrorist Units) (wiecie o jakich skłonnościach)
  10. Menele, alkoholicy i degeneraci
  11. Producenci i handlarze narkotykami (socjopatyczni)
  12. Pisarze – skandaliści lub zakochani w sobie pyszałkowie (albo jedno z drugim)
  13. Pracownicy firmy handlującej papierem (z socjopatycznym szefem)
  14. Scenarzyści, aktorzy i producenci serialowi (tak, ta branża podobno promuje socjopatów)
  15. Eksperci kryminalistyczni i antropolodzy, którzy lepiej się czują w kostnicy, niż wśród żywych
  16. Psychologowie, specjaliści od mowy ciała i mentaliści, którym też daleko do normalności
  17. Kosmiczni kowboje napadający na pociągi w odległych układach słonecznych
  18. Kosmici (tu nawet trudno mówić o socjopatii, skoro nie są ludźmi)
  19. Zombie (jak wyżej)
  20. Studenci studiów wieczorowych

Kogo tu brakuje? (Socjopatycznego) PR-owca. Bohatera serialu – mockumentary, dramedy, lub procedurala. Członka zespołu lub samotnego wilka (wilczycy), ratującego po raz kolejny sytuację na 5 minut przed końcem odcinka. Znającego odpowiedź na każde pytanie, sypiącymi bon-motami jak z rękawa.

Jeśli spotkacie w serialu postać specjalisty od PR, to jest to zwykle drugi plan, lub tło. Ktoś, kto w następnej scenie będzie przesłuchiwany albo martwy. W ostateczności będzie zawracał głowę głównemu bohaterowi jakimiś bzdetami. Bohater zrobi oczywiście inaczej, niż mu rekomendowano, zdobędzie kobietę, władzę i klucze do miasta. Bo w serialach rady PR-owca są zwykle do bani.

Nic dziwnego, że wśród większości widzów wizerunek zawodu PR nie istnieje, a jeśli tak, to nie jest on zbyt dobry (ignorowane postacie z tła, które i tak nie mają nigdy racji). W dodatku fikcja przeplata się z rzeczywistością. Czytając o zleceniu Facebooka dla jednej z wielkich agencji ludzie i tak będą mieli przed oczami ten fajny film Davida Finchera o kolesiu, który z niczego zrobił imperium warte miliardy dolarów. A kto zawinił? Ci wiecznie mylący się, gapowaci albo nachalni PR-owcy.

tekst pojawił się oryginalnie na www.multipr.pl

środa, 25 maja 2011

Strategia jedzenia truskawek


Już są! Czerwone, pachnące i słodkie – truskawki!



Truskawki.jpgJak przy każdej życiowej czynności, także przy jedzeniu truskawek mamy możliwość wyboru różnych dróg postępowania. I nie chodzi tu o dylemat – z cukrem czy ze śmietanką? Nałóżcie sobie apetyczną porcję owoców i zacznijcie je jeść. Bez dodatków. Zobaczcie, w jaki sposób podchodzicie do tych przepysznych owoców. Może to o Was znaczyć więcej, niż sądzicie!

Czym się kierujecie przy wyborze kolejnego kąska? Jaka jest Wasza strategia jedzenie truskawek?

Z grubsza możemy wyodrębnić dwa kierunki postępowania:

Pierwsza strategia jest taka - zaczynamy od tych brzydszych i konsekwentnie przechodzimy (przejadamy?) do lepszych. Na sam koniec pozostaje nam ta jedna, jedyna, idealna truskawka (w porcji). Delektujemy się jej smakiem, kształtem i aromatem. To nagroda! Ale cóż? Mamy poczucie, że dochodząc do tego ideału zawsze jedliśmy najgorszą z dostępnych! To znaczy, że kierowała nami nadzieja, oczekiwanie na nagrodę za poświęcenie! Założę się, że żal Wam było zostawić niedokończoną porcję, bo najlepsze jeszcze przed Wami! Była to więc „strategia marzyciela”.

Odmienną strategią jest jedzenie porcji od najlepszej, dostępnej truskawki! Tak, zaczynamy od truskawki idealnej, a po niej zjadamy kolejną, najlepszą z dostępnych, kolejną i kolejną. Mamy jednak świadomość, że najlepsze już za nami, a truskawki będą już tylko słabsze (w tej porcji oczywiście!). Łatwo więc nam w każdej chwili przestać, powiedzieć basta! To „strategia oportunisty”, łapiącego to, co w tej chwili najlepsze. Nagroda jest tu i teraz!

Trzecia strategia – jemy, co popadnie oglądając telewizję albo przeglądając Facebooka... Hej, truskawki powinno się jeść z większym szacunkiem. Następne, polskie, dopiero za rok!

Dlaczego o tym piszę?

Po pierwsze – zaczęły się truskawki i jest to powód dobry sam w sobie.

Po drugie – obserwacja zachowań konsumentów, a więc i nas samych, pozwala na wyciąganie ciekawych wniosków i tworzenie szerszych analiz. Wiele ważnych teorii powstało z obserwacji błahych z pozoru zjawisk.

Po trzecie – skoro jedzenie truskawek wymaga od nas strategii, to co dopiero mówić o komunikacji. Każde działanie, które ma przynieść oczekiwany skutek powinno być przemyślane i zaplanowane. Wiecie ile jest strategii jedzenia lodów w rożku???



Ps. Zróbcie „truskawkowy test” w swoim otoczeniu – zobaczcie, czy macie do czynienia z marzycielami, czy też oportunistami. Truskawkowymi oczywiście!

Premiera tekstu odbyła się na www.multipr.pl


poniedziałek, 2 maja 2011

Mam pytanie

Poważnie się zastanawiam, czy lepiej znać odpowiedzi na wszystkie pytania, czy umieć zadawać pytania. Bo - nie oszukujmy się - nigdy nie poznamy odpowiedzi nawet na najprostsze: Jak żyć? Jak być szczęśliwym? Po co to wszystko?

Po krótkim, filozoficznym wstępie pora się zastanowić, czy pytania pomagają, czy przeszkadzają w PR?

Z mojego doświadczenia - i pomagają i przeszkadzają.

Pomagają, bo pozwalają zebrać informację. Sprawdzić, czy o niczym się nie zapomniało. Bo wskazują, na co odpowiadać byśmy nie chcieli - w tej chwili, albo i nigdy. Są też takie sytuacje, w których odpowiedź nie jest ważna - liczy się samo pytanie. Fakt, że zostało zadane.

Umiejętność zadawania pytań i czas, który się na nie poświęciło jest jak ciężki trening przed zawodami: im więcej potu - tym lepszy efekt. Celnie zadane pytanie potrafi wytrącić z równowagi nawet największego twardziela - siła pytania jest wprost proporcjonalna do poziomu jego irytacji.

Pytania natomiast przeszkadzają, bo zabierają czas, zmuszają do zastanawiania się i czasami pokazują, że podjęte decyzje należały raczej do tych mniej rozważnych.

Śmiem zaryzykować tezę, że jednym z głównych zadań PR jest stawianie odpowiednich pytań w odpowiedniej chwili.

O odpowiedziach porozmawiamy przy innej okazji.

Co Wy na to?

Blog opublikowany na www.multipr.pl

wtorek, 12 kwietnia 2011

Gotowce

Podobno ludzi można podzielić na tych, którzy lubią dzielić wszystko na różne kategorie i na pozostałych. Zgadnijcie, do której z kategorii ja należę?

Od kiedy istnieją serwisy w internecie i WWW modne są różnego rodzaju sondy i ankiety:

„O czym myśli Twój kot, kiedy Cię nie ma w domu?” – i od razu mamy podział na zachwyconych oraz na tych, których to mało obchodzi.

„Czy jedzenie posiłków po 22.00 jest zdrowe?” – czy moja odpowiedź coś zmieni? Jeśli większość uzna, że jest zdrowe to czy wcinanie Żywieckiej na noc będzie zdrowe?!!

Każda dziedzina ludzkiej egzystencji poddana jest ciągłym testom i sprawdzianom. Pytanie, kto i po co bierze udział w takim „badaniu”. Wiadomo przecież, że wynik nie są zbyt reprezentatywne. Ale jest kontent i jest zabawa.

„Z czego wynika wysyłanie przez PR-owców do dziennikarzy „gotowców”? – taka oto ankieta pojawiła się ostatnio na Proto. I jakie mamy możliwości odpowiedzi?

  • z zapotrzebowania na takie materiały u dziennikarzy

Co to znaczy „z zapotrzebowania”? Że polskie media idą na skróty, że dziennikarze nie szukają materiałów na własną rękę, nie są krytyczni i brakuje im własnej, niezachwianej wizji świata?

  • leży to w specyfice zawodu PR-owca, który dba w ten sposób o wizerunek klienta

Ale w jaki sposób dba o ten wizerunek? Wysłanie „gotowca” nie oznacza (chyba) opublikowania przez media tekstu zgodnego w 100% z tymże gotowcem. Tekst taki powinien raczej zaciekawić i zainspirować. Gdzie potem dziennikarza nogi i serce zaniosą – to już jego i redakcji sprawa. Może przed mur na Służewcu? Podejrzewam, że informacje o „malowaniu na czarno” zostały wysłane do mediów warszawskich i marketingowych. A nawet ogólnopolskich. I co - czy w sumie zadbały o wizerunek? Wątpię.

  • dziennikarze są zbyt leniwi, by sami zebrać materiał

Czyli co, dziennikarze to grupka leniuszków, karnie publikująca, co im maile przyniosą. Redaktor Copy Paste? Jeżeli tak, to PR w ogóle nie ma sensu – przerzućmy się na reklamę, a dla tych, dla których miejsc zabraknie, zawsze jest lobbing.

  • każdy PR-owiec chce „sprzedać” swój komunikat

W sumie, to każdy lubi być wysłuchany, podziwiany i „kupowany”, ale nie każdy ma szansę zostać politykiem. Żeby doszło do transakcji, musi być też „nabywca” – jeśli chce kupić, to jego sprawa. I co to w sumie znaczy „sprzedać” swój komunikat. I czy to coś złego?

  • z niedouczenia i zbytniej natarczywości

A co ma piernik do wiatraka? Jest w branży paru „douczonych” – czy oni mają nie pisać i nie wysyłać komunikatów zwanych gotowcami? Albo - czy mówimy o wysyłaniu komunikatów (patrzy pytanie), czy o ich treści, czy też o sposobach w jaki później PR-owcy nagabują media o publikację. Ale to już inny, ciekawy temat.

  • nie mam zdania

To po co zaglądasz na portal dla branży PR?

Z doświadczenia uważam, że najlepsza odpowiedź na to pytanie powinna brzmieć: „To zależy”.

PR-owiec ma płacone za przygotowywanie i dystrybucję informacji prasowych, zgodnie z przyjętym planem i strategią. Buduje w ten sposób zaufanie i rozpoznawalność marki swojego klienta, informuje o jego osiągnięciach, planach i produktach. Tak działa ta branża. Rozsądny dziennikarz czyta część z tych materiałów, bo go ciekawią, bo zbiera informacje. Resztę koszuje. Znajdzie się oczywiście kilku „przedstawicieli mediów”, którzy zrobią ctrl+c, ctrl+v, szczęśliwi, że wierszówka wpada. Tacy jednak są najczęściej na ryczałcie i w sumie im nie zależy, bo i tak przeważnie nikt ich nazwiska nie opublikuje.

Kwestia poziomu edukacji czy natarczywości nie ma większego znaczenia – im lepiej napisany komunikat, tym lepiej dla wszystkich – i dla klienta, i dla dziennikarza i na końcu – dla pracownika PR. Im słabiej – cóż, szukaj pracy gdzie indziej. Natarczywość – jest w naszej branży wskazana, ale z rozsądkiem i umiarem.

Podsumowując – ankieta na na proto.pl nic nie zmieni. Co innego z odpowiedziami i przemyśleniami, do których prowokuje – dzielą one PR-owców na rozważnych i inteligentnych oraz na tych pozostałych.

tekst oryginalnie pojawił się na multipr.pl

piątek, 25 marca 2011

Miało być tak fajnie..

- Robimy nowoczesną stronę! Mariusz był wyraźnie podekscytowany, a każdy, kto zna Mariusza wie, że jego ekscytacja jest zawsze bardzo żywiołowa i energetyczna. - Rozmawiałem z Sergiuszem i szykuje się na prawdę coś. Nowa jakość!

Wzięliśmy się do roboty. Ostro, ale z rozmysłem. Zbierając nasze obserwacje. Dyskutując - co się nam podoba w internecie, a co nie. O celach, grupach i narzędziach. Jak to w agencji PR.

- Zrobimy też telewizję - ekscytacja wróciła. Moja również, bo gdzieś tam, w głębi, zawsze będę miał tę swoją telewizyjną zadrę. - Nie będzie to może całodobowy kanał, ale dobrze będzie czasem pokazać ciekawych ludzi, ciekawe przypadki (tu padło oczywiście słowo „case’y”). Na start pokażemy przedstawicieli PRGN’u.

Prace nad stroną trwały, a przy okazji - obróbka rozmów z Natalie, Davidem, czy z Markiem.

Krok po kroku - strona wystartowała, a z nią - David opowiadający o swoich doświadczeniach w promowaniu nauki i sztuki. Wkrótce - Natalie o tweetowaniu w trakcie operacji (tak - ten motyw był później wykorzystany w Grey’s Anatomy, a smaczku dodaje fakt, że Natalie jest z Seattle!). Mark ma też kilka ciekawych historii i doświadczeń na temat „Green PR”. Wie również, co to na prawdę znaczy dla agencji pracować w sposób ekologiczny.

Ja to widziałem. Mariusz, Sergiusz i kilka innych osób też. Jednym się podoba bardziej, a inni są po prostu zachwyceni!

Ale nie wiem, czy pokażemy to na multipr.pl. W świetle nowelizacji ustawy medialnej będą to przecież programy telewizyjne rozpowszechniane wyłącznie w systemie teleinformatycznym, a więc obowiązkowe będzie zgłaszanie ich do KRRiTV. Na szczęście - konieczność ubiegania się o koncesję nam nie grozi. Do czasu...

Ponadto - agencje zrzeszone w PRGN są z całego świata, jednak 5% w tym, a 10% - w przyszłym roku materiałów video wyprodukowanych i umieszczanych na tej stronie prawdopodobnie będzie musiało pochodzić z Europy. Czy się to nam podoba, czy nie.

Trudno też przewidzieć, czy wiedza na temat światowych doświadczeń w PR nie będzie zagrażała fizycznemu, psychicznemu lub moralnemu rozwojowi małoletnich - Sergiusz będzie więc musiał stworzyć zabezpieczenia uniemożliwiające oglądanie osobom poniżej 18 roku życia.

W razie wpadki - kara do 10% przychodu Multi Communications osiągniętego w poprzednim roku podatkowym.

I po ekscytacji.

Nie jestem prawnikiem, tym bardziej specjalistą od prawa medialnego. Jako osoba, która miała& do tej pory przyjemność z robienia i rozwijania strony i o Multi, i o PR, z dużym niepokojem odbieram propozycje zapisów ujętych w nowelizacji. Czy jest to już cenzura - nie wiem. Z pewnością - to ingerowanie w prywatną własność, kreację i pomysł. Utrudnianie życia.

Jeśli ustawa przejdzie w obecnym kształcie, to dla świętego spokoju usunę treści wideo. Na wszelki wypadek. Żeby nie kusić losu.

Albo poproszę Davida Landisa z San Francisco, żeby to on umieszczał materiały wideo na swojej stronie. Jeśli będziecie chcieli je znaleźć - to trudno.

Wpis oryginalnie opublikowany na multipr.pl

sobota, 19 marca 2011

Medice, cura te ipsum

Jako etatowy widz seriali amerykańskich, oglądam dużo „draMEDy”, czyli komediodramatów dziejących się w szpitalach i wśród personelu medycznego. Wiele można się z nich nauczyć: szpitale mogą być czyste i nowoczesne, a lekarze oddani i profesjonalni (w dodatku - ładni niezależnie od płci). Pielęgniarki są niezmiennie sympatyczne, a w 37 minucie główny bohater zawsze wpada na rozwiązanie medycznej zagadki, dzięki czemu trzykrotnie już umierający pacjent zdrowieje w dwie i pół minuty. Meredith pada w ramiona Dereka, Cuddy uśmiecha się wyrozumiale do Housa, a Addison w samotności pije czerwone wino na tarasie z widokiem na ocean.

Skąd ten przydługi wstęp? Bo z owych seriali dowiedzieć się też można jaka jest najtrudniejsza kategoria pacjentów. Są to lekarze. Zawsze mają własne zdanie, dyskutują, mają swoje pomysły, szukają alternatywnych rozwiązań. A czas ucieka.

Podobnie bywa przy tworzeniu narzędzia komunikacyjnego dla ludzi, którzy w komunikacji działają od lat. Są autorytetami. Jeśli kilka takich osób spotka się ze sobą, to zanim dojdą do porozumienia, musi upłynąć sporo wody w Amazonce. A w tym czasie powstają na świecie nowe pomysły, wzory i rozwiązania. I całe to przemyślane narzędzie traci na świeżości.

W takiej sytuacji serialowy szef Weber patrzy na niesfornych pacjentów tym swoim groźnym spojrzeniem, a House - po prostu szprycuje ich usypiającym specyfikiem. Żeby tak było można w realnym świecie... Nam zawsze pozostają rady wzięte prosto z doświadczenia:

  • Trzeba umieć powiedzieć STOP!

  • Nowsze jest wrogiem dobrego.

  • Każdy produkt, usługa lub narzędzie w momencie premiery ma już nowocześniejszych konkurentów.

Piękno narzędzi komunikacyjnych polega na tym, że nie są skostniałymi, zamkniętymi w kamienną formę tworami. Rozwijają się, ewoluują razem ze swoimi twórcami i użytkownikami. Trzeba się tylko przełamać i dać im szansę, żeby tak jak w dobrym serialu miał miejsce happy end, i żeby czekało się niecierpliwie na kolejny odcinek.

Tekst pierwotnie opublikowany na multipr.pl

ShareThis