poniedziałek, 3 października 2011

Nalewanemu alkoholowi w etykietę się nie patrzy

Ahmed spojrzał ze zdziwieniem:

- Z Polski jesteś? Nie chcesz wodka, rum, whisky? A gin?

Nie, dziękuję. Za każdym razem w Egipcie duże wrażenie robią na mnie barowe alkohole, tak zwane miejscowe. Czyli darmowe w opcji „All inclusive”. Goordon gin, Fineland Vodka, Barcadi rum, Jonny Wolker Whisky. Butelki, etykiety prawie jak oryginały. Prawie. Z dokumentacyjnego obowiązku spróbowałem kiedyś. Widzę nadal. I to jest chyba jedyna pozytywna strona tych alkoholi.

Poza tym… Na mój smak cztery alkohole powstały w tej samej kadzi, a dopiero przed butelkowaniem dodano do nich aromatu i barwnika. Coś, jakby landrynkę rozpuścić w średniej klasy bimbrze. Kilkanaście minut po otwarciu butelki aromaty ulatniają się i w każdy z alkoholi zaczyna smakować dokładnie tak samo. Choć słowo „smakować” jest w tym kontekście pewnym nadużyciem.

Ale obserwując bar doszedłem do wniosku, że opróżnienie jednej butelki zajmuje około 15 sekund.

- Tri łyski mnie podaj!

- Szest’ wodek, bystro!

I w tym chyba tkwi sekret – darowanemu drinkowi w markę się nie patrzy. Jest za darmo (to znaczy zapłacone wcześniej, w pakiecie), ma procenty, nie powoduje ślepoty – to należy pić. Tacy jak ja mogą pić piwo lub kupić bardziej markowe napoje w sklepie lub strefie wolnocłowej.

Co się stanie, jeśli kiedyś wielkie koncerny alkoholowe zaciekawią się trunkami typu Panasonix? Prawdopodobnie nic. W opcji „All inclusive” nie ważny jest smak, zapach czy marka. Ważne jest poczucie „za darmo” i „ile się chce”.


Zagadką jest więc dla mnie, po co ktoś zadaje sobie trud wymyślania marek brzmiących prawie jak oryginalne, drukowania etykiet i dobierania butelek? Taniej byłoby nalewać whisky, gin, rum i wódkę do większych baniaków. Oszczędność w transporcie, która i tak nie ma znaczenia dla klienta.

Ale pozory trzeba zachowywać. Dla lepszego samopoczucia turystów.

Na zakończenie lata - trochę ciepłych klimatów:


ShareThis