czwartek, 21 lutego 2013

Czekając na meteor

Każdy, kto w dzieciństwie jarał się przygodami Tomka Wilmowskiego pamięta finał „Tajemniczej wyprawy Tomka”.

Nasi są już wykończeni, gonieni przez Moskali. Nic nie jest ich w stanie uratować.

A jednak.

Gwizd, świst, trzask i huk!

Na Ziemię spada meteoryt, zwany od miejsca uderzenia – tunguskim. Połacie lasu się przewalają, pogoń wpada w panikę – a nasi są uratowani.

Kiedy czytam, lub kiedy oglądam w telewizji informacje na temat trzęsień ziemi, cyklonów, tornad, tsunami czy lawin błotnych – cieszę się, że mieszkam w takim nudnym miejscu. W mieście, w którym co prawda domy pękają i osiadają, ale za sprawą ingerencji człowieka. W mieście, dla którego największym kataklizmem są marsze, manifestacje i zadymy. No i czasami śnieg.

Jednak czelabiński meteor wybija mnie z tego leniwego błogostanu. Możemy mieszkać z daleka od oceanów, skrajów płyt tektonicznych, na skarpie nad leniwą rzeką. Ale kamień z nieba może uderzyć zawsze. I wszędzie. Wystarczy eksplozja kilkadziesiąt kilometrów nad powierzchnią gruntu, a fala uderzeniowa wybija szyby, kaleczy i sieje panikę.

Mam więc ambiwalentne uczucia związane z wydarzeniem na Uralu – z jednej strony to fantastyczne przeżycie, obserwacja spadającej z kosmosu skały i jej kontaktu z ziemską atmosferą. Ale z drugiej strony – szczęście w nieszczęściu, że meteor trafił w jakieś pustkowia. Bo skoro wybuch dziesiątki kilometrów nad ziemią spowodował tysiąc rannych, to ile ofiar by spowodował trafiając w ludzką osadę?
Zastanówcie się, co by się stało, gdyby tak walnęło u nas. Po pierwsze - brak telefonów GSM. One zawsze padają, bo sieć jest przeciążona. Po drugie - na miejscu pojawia się jako pierwszy Błękitny24. Po trzecie - dziennikarze dostają sraczki. Robione są czołówki, a groźna muzyka szukana na płytach. 

"Dzień zagłady", "Kosmiczny armageddon" "Kosmiczna kolizja" - tytuły programów specjalnych w stacjach komercyjnych. TVP Info zauważa, jak zwykle, że coś jest nie tak z kilkugodzinnym opóźnieniem.

Wszyscy oglądamy heroiczną pracę strażaków i ratowników, odwiedzamy szpitale. Zbliża się konferencja prasowa Premiera:
"Robimy, co w naszej mocy, niesiemy otuchę, wyrażamy współczucie, mobilizujemy wojsko"
W studiach TV i radiowych pojawiają się eksperci: od kosmosu, od sytuacji nadzwyczajnych, od Bóg-wie-czego-jeszcze.
"Czy ta sytuacja się powtórzy?" "Czy można jej było uniknąć?" "Czy rząd zareagował właściwie?" "Co to oznacza dla Polski?" - pytania się mnożą, ich poziom i jakość - raczej nie. "Dlaczego nikt nas nie ostrzegł?" "Czy to był spisek przeciwko Polakom? A może meteorytu nie było"
Po kilku dniach sytuacja daje się opanować. Mamy lokalnych bohaterów i lokalne szuje. Oglądamy coraz więcej domowych nagrań zrobionych za pomocą komórek, kamer, aparatów, tosterów i faksów. Gazety brylują w tytułach "Zagłada nadciąga z kosmosu", "To był znak od Boga", "Zabójca z gwiazd".

Wszyscy powoli zaczynają rzygać tym tematem. Bo ile można.

Był show? Emocje i cierpienie się sprzedały? Tak!

Czy wyciągniemy z tego wnioski na przyszłość? Wątpię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

ShareThis